Grzegorza Młudzika zawsze podziwiałam za umiejętność tworzenia ról groteskowych, śmieszno-strasznych, za nieoczywiste poczucie humoru i prawdę na scenie. Często grał on ojców, mistrzów ceremonii, gospodarzy – był osobowością, która stanowiła podstawę świata scenicznego. Jego rolę Ojca i Króla, Ignacego w „Ślubie” Anny Augustynowicz uważam za wybitną, mieścił się w niej jego talent i umiejętność bycia niezastąpionym instrumentem w teatrze Ani. Nie wyobrażam sobie nikogo innego w fantastycznej roli w “Wątrobie…”, przed oczami mam Makbeta ze spektaklu Marcina Libera, role w spektaklach Piotra Ratajczaka. Jego uśmiech i zawadiackie poczucie humoru na zawsze zostanie w teledyskach Łony.
Ten tekst napisałam spontanicznie na moim profilu na Facebooku w ubiegły czwartek. Kilka dni temu na portalu e-teatr przeczytałam wspomnienie autorstwa Marii Dworakowskiej, która pisała o Grzegorzu Młudziku z początków jego pracy w Teatrze Horzycy w Toruniu. To jego pierwsza, macierzysta scena, na której pracował, po której w 1980 roku wybrał Teatr Współczesny w Szczecinie. Szczególnie pięknie i celnie zabrzmiały dla mnie te słowa:
Nieoczekiwanie wrażliwy, uważny, a nade wszystko dowcipny, co ujawniał nieśpiesznie, jakby czekał na moment: 'teraz pointa’ i wtedy jego krótki komentarz był zawsze bezbłędny.”
Nasze pożegnania dziś mają często charakter osobistego wspomnienia osoby, którą znaliśmy rodzinnie, przyjacielsko, koleżeńsko, czasem z pracy, czasem ze sceny. Żegnamy dziś człowieka, jednego spośród nas, ale żegnamy także wspaniałego artystę, fantastycznego aktora, który dał swoje brzmienie energię, emocje niezwykłym, niezapomnianym postaciom dramatycznym.

Wspominamy Kovacica z „Wątroby” Schwaba, Ojca ze „Ślubu” Gombrowicza, Pchełkę z „Antygony w Nowym Jorku”, Dyrektora Teatru Marionetek i Cyrku z „Pinokia”, Don Juana z „Wiele hałasu o nic”, Barbarzyńcę z „Krawca”, Włodzimierza Lenina z „Miłości na Krymie”, Króla Marka z „Tristana i Izoldy”, Upiora i Muzykanta z „Wesela”, Rzeźnika z „Migreny”… tytułowego Króla Ubu, Caligulę, Migueala Manarę, Makbeta. Ta lista, wraz z rolami telewizyjnymi, radiowymi, filmowymi zbliża się do 200 pozycji.
Co sprawia, że o aktorze, Grzegorzu Młudziku, możemy mówić jako o osobie niezastąpionej?
Kiedy Jury Konkursu na Inscenizację Dawnych Dzieł Literatury Polskiej „Klasyka Żywa” w 2017 roku przyznała Grzegorzowi Młudzikowi nagrodę za rolę Ojca w „Ślubie” nagrodziło ono pracę, która mieści się na najwyższym, warsztatowym poziomie. „Ślub” był spektaklem mistrzowskim pod każdym względem, również, jeśli chodzi o pracę aktorów – równą, zespołową, wynikającą z wieloletniej, pełnej zaufania współpracy.
Grzegorz Młudzik łączył w sobie wszystkie cechy aktora, którego Anna Augustynowicz nazywała zwykle „aktorem w kondycji”, „gotowym do przyjęcia roli”, „aktorem, który potrafi przeprowadzić myśl”, „zdystansować postać”, „ukazać postać w dramacie”.
W teatrze Anny Augustynowicz zagrał 24 role.
Grzegorz był aktorem bardzo cenionym, chętnie zapraszanym do współpracy przez reżyserów z każdego pokolenia. Nigdy nie był typem gwiazdy – zawsze skromny, wspaniale grający w zespole i twórczych tandemach, spośród których jeden miał znaczenie szczególne. Wraz z aktorką Anną Januszewską pracowali wspólnie bardzo wiele razy, podejmując się ról na macierzystej scenie, jak i tworząc projekty niezależne, w Piwnicy przy Krypcie, w Teatrze Krypta, inicjując aktorskie spektakle na scenie Teatru Małego. Kto nie widział ich „Oskara i Ruth”, „Letnich os”, czy „Arcydzieła na śmietniku”… ten nie zobaczył na czym polegało to twórcze i życiowe spoglądanie we wspólną stronę, idealne współbrzmienie i aktorski, mistrzowski duet.

Kiedy patrzymy na cały zastaw ról, opinie – jedno jest pewne. To aktor nadający postaciom szczególnego rysu. Nawet grając czarne charaktery potrafił pokazać ich ludzki dramat i niejednoznaczność – słabość w pozornie nieokiełznanej sile, ból i cierpienie chłopca w ciele mężczyzny. Był to aktor o komicznym zacięciu, potrafił „wytrzymać dowcip do końca”, ani na chwilę nie zdradzając puenty, którą podawał tonem mocno serio.
Joanna Matuszak, aktorka, napisała o nim piękne słowa:
Często grał twardych, zimnych, gruboskórnych facetów, ale kiedy na scenie patrzyłam mu w oczy, zawsze było w nich ciepło niekiedy figlarne iskierki. Jego cudowne poczucie humoru pozwalało nam odgrywać trudne relacje, bez poczucia dyskomfortu.”
Kiedy aktor schodzi ze sceny życia trudno pożegnać go tak jak zawsze – brawami. Wydaje się to niewystarczające. Nieśmy zatem i podawajmy dalej wibrację, energię. Uczmy się z tej biografii i pielęgnujmy etos pracy, który towarzyszył twórczej drodze Grzegorza. Piszmy, badajmy twórczość i warsztat. Grzegorz Młudzik jest częścią pięknej, wielkiej historii polskiego teatru, teatru w Szczecinie, w naszym mieście, jest naszym artystą. Podziwiajmy i pamiętajmy o nim.
Kamila Paradowska
wieloletnia kierowniczka literacka TW