Wspomnienie o Wiesławie Orłowskim. Pisze Jakub Skrzywanek

czarno-białe zdjęcie. Mężczyzna stoi na scenie w kostiumie i śpiewa wznosząc dłonie ku górze.

Jako jedyny z zespołu wystąpił we wszystkich spektaklach, które zrealizowałem w naszym teatrze.  Mam nadzieję, że był z tego tak samo dumny, jak ja. Bo praca z Wiesiem to był zaszczyt. Wiesiu był nie tylko częścią teatru, on był teatrem. Dlatego, od dnia jego śmierci, zaglądam w przeróżne zakamarki i szukam go bez końca. 

Nie ma go w sali prób, a przecież jeszcze przed chwilą poświęcał każdą sekundę, żeby perfekcyjnie wykonać „Wędrowca” Schuberta w „Kasparze Hauserze”. Jego Hrabia Stanhope, kto zagrałby to lepiej? Czarujący, ale i bezlitosny dla swoich oponentów – tak przecież różny od tego, jaki Wiesiu był naprawdę. Czułą, bardzo wrażliwą osobą, która tylko czasami przybierała postać naburmuszonego gbura, w którego istnienie i tak nikt naprawdę nie wierzył. 

Na pewno szukają go wszyscy, przecież za chwilę „Lalka”, kto tak jak on zagra Barona Krzeszowskiego? 

Przystaję w garderobie i wspominam, jak wiele rozmawialiśmy. Ostatni raz w przeddzień jego śmierci; o jego kolejnej roli, w dopiero co rozpoczętych próbach do majowej premiery „Giselle, tańcz!”. Teraz wchodzę do środka, tam też pusto, tylko świeczka zapalona przy jego lustrze. Widocznie nie tylko ja go szukam, przecież wiem, że nie. Pamiętamy o tej tradycji, zapoczątkowanej właśnie przez Wiesia, który jeszcze nie tak dawno sam pilnował, żeby na stanowisku Grzesia Młudzika „nie gasło”. 

Szukam dalej, tego zmarszczonego czoła, uśmiechu wypełnionego energią. Pewnie rozgrzewa się na korytarzu przed spektaklem. Jeśli gramy „Sen nocy letniej”, to pewnie ma już na sobie wielkie uszy, których podobno nienawidził, a zakładał godzinę przed spektaklem. Tu też go nie ma. Dziś nie przywitał mnie dźwięcznym i tubalnym: „Dyrektorze!”, które zawsze mnie bawiło, bo przecież nikt tu do mnie tak nie mówi.

Idę dalej, bo skoro nie było go w tych wszystkich miejscach, to pewnie jest już na scenie. Zawsze był wszędzie pierwszy. Zawsze gotowy do spektaklu. Jeśli to „Spartakus…” to siedziałby już gotowy w różowej piżamie z naszytym małym słonikiem. Ciekawe, czy on sam wybrał sobie tę akurat naszywkę, myślę sobie i uśmiecham się pod nosem. Ale tu też pusto, nie ma go, jak to?  Do kogo będą przychodzić widzki po festiwalach z gratulacjami i kogo wspominać w komentarzach w Internecie. Przecież tylko on mógł wymyślić na drugiej próbie, że będzie „dwunastoletnim smukłym blondynem o błękitnych oczach” i stać się nim, nie zagrać. Stawał się nim co wieczór, bo wierzył w teatr, który jak nikt kochał i rozumiał i dlatego widzowie wierzyli każdej z jego postaci.

– Wraca do nas wspaniały aktor, Wiesław Orłowski, dobrze gdybyś wziął go pod uwagę przy tworzeniu obsady – powiedział mi dyrektor, Mirosław Gawęda, podczas jednej z naszych pierwszych rozmów przy pracy nad „Kasparem…” w 2019 roku. Wiesiu, od kilku dni wszyscy mówimy o jednym, że tak bardzo nie wyobrażamy sobie Teatru Współczesnego bez Ciebie.

 

Wiesław Orłowski, wybitny aktor polskiego teatru odszedł w poniedziałek piątego lutego. W jedyny „wolny” dzień, który przysługuje aktorowi. Niech spoczywa w pokoju. 

 

created: 9.02.2024 - 9:25